14 października 2016

Adrian Malijski - Rozdział 1

  Kocham swoją siostrę. Bardzo, bardzo kocham swoją siostrę. I wiem co wszyscy powiedzą. Naturalne jest to, że rodzeństwo kocha siebie nawzajem. Ale ja na prawdę ją kocham. Nie wiem co zrobiłbym bez Ariel. Nawet nie będę się nad tym zastanawiał. Mimo naszych różnic (które są zauważalne na każdym kroku) byliśmy najlepiej zgranym rodzeństwem na świecie. Po prostu...bez niej, byłbym kimś zupełnie innym niż jestem w tym momencie. Zawiązaliśmy tyle paktów miedzy sobą i o dziwo, po paru dobrych latach, wciąż się ich trzymaliśmy. Ja dzwoniłem do niej pół godziny przed tym jak rodzice wracają do domu, aby zdążyła wrócić do domu, w miarę się ogarnąć i położyć spać przed ich przyjazdem, a ona czasami dawała mi ponosić bluzę swojego chłopaka która pachniała najlepszym mężczyzną na świecie. Nie żebym specjalnie ją wąchał, czy coś... 
  
Dwudziesty czwarty czerwca był normalnym jak dla mnie dniem. Zdążyłem pokłócić się z ekspedientką, stanąć pare razy na Mice i wypić przeterminowane mleko. Jeśli myślicie, że to podchodzi pod tragedie, to wyobraźcie sobie gdy mój znak jest 12 w oha asie. Dzisiaj był 6... 
  
Czując na karku ciężar, jaki niósł za sobą brak szczęśliwego koloru i przedmiotu przy sobie w dzisiejszym dniu, wróciłem wyczerpany do domu. Ten wypełniony słodkim zapachem słodzonej kawy i wypieków, które prawdopodobnie rozdawała miła sąsiadka spod 4. Czy ludzie na prawdę nie maja nic innego do roboty? Zostawiłem swoją odzież wierzchnią rozrzuconą po korytarzu, ciągnąc za sobą plecak wypełniony po brzegi zeszytami i pogiętymi kartkami z wypisanymi adresami najbliższych imprez. Dostałem dzisiaj trzy. Oczywiście nie miałem zamiaru wybrać się na żadną z nich. Nie z zieloną bluzą w praniu i beznadziejnym samopoczuciem, które nie chciało ustąpić od rana. Za to Ariel skakała po całym mieszkaniu nie wiedząc na którą parapetówkę dzisiaj wstąpić. Próbowałem ją przekonać, żeby została ze mną w domu, bo po pierwsze, rodzice mają dzisiaj luźne godziny pracy i nie mam pojęcia kiedy wrócą, a po drugie leci maraton gravity falls w tv. Mieliśmy fizia na punkcie tej kreskówki od małego i nie przegapiliśmy żadnego odcinka do czasów gimnazjum. Wtedy Ariel zaczęła częściej wychodzić z domu, a ja kończyłem z Miką na kanapie.  
  
Oczywiście siostra nie dała się przekonać. Rzuciła we mnie bluzą Mikaela, którą wziąłem ze względu na kolor (ciemna zieleń) a nie ze względu na jego nową wodę kolońską. Ruszyłem do mojego pokoju, gdy ta zaczęła rozkładać w salonie zdecydowanie za krótkie spódniczki i sukienki. Tak miałem zamiar spędzić resztę dnia. W bezpiecznym zielonym kolorze i szarych dresach z łatkami, które doszywaliśmy z Ariel jeszcze w podstawówce. Przy okazji, zaczynały mi się robić odrosty, a w miarę polubiłem srebrny kolor, wiec może zużyje resztę tubki, którą miałem schowaną głęboko w szafce.  
  
Usłyszałem trzask zamykanych drzwi co oznaczało wyjście mojej siostry z domu. Byłem sam. Kompletnie sam. Mogłem robić cokolwiek. Upić się. Latać nago. Przeszukać sypialnie rodziców. Zszedłem jedynie na dół, wygrzebałem z szafki resztkę masła orzechowego i dałem Mice wylizać słoik. Usiadłem na kanapie z psem na kolanach, pilotem w ręce i telefonem, na który co chwile zaglądałem, aby nie przegapić godziny o której powinienem dzwonić do Ariel. Wszystko dobrze pamiętałem, pół godziny przed pierwszą, akurat uda mi się skończyć 1 sezon kreskówki. Było dobrze, idealnie. Rozluźniłem się, pies zdążył wyczyścić resztki mojego ulubionego jedzenia. Odłożyłem telefon trochę dalej, ze względu na powiadomienia, których przy starczym telefonie (nie żebym zalał poprzedni i teraz czekam, aż wróci z naprawy) nie umiałem wyciszyć. Było ledwo po 00:00. Zero stresu. Jednak, gdy za dużo siedzę sam w domu, coś zaczyna się dziać. Odrzuciłem głowę do tyłu opierając się na zagłówku i kompletnie zwracając całą swoją uwagę na sufit zamiast na telewizor. Moja wyobraźnia zaczęła tworzyć niezwykłe obrazy, a pusta przestrzeń była dla nich jak ekran. Mogłem oglądać je w kółko i w kółko. Dziwnie widzieć niektóre swoje myśli na zewnątrz a nie w głowie. Jakbyś rozpadał się na kawałki i wszystko co uważasz, cały ty powoli ulatniał się zamieniając w kolory i zwierciadła, które odbijając światła.. I wtedy to przegapiłem. Usłyszałem jak płyta przeskakuje w odtwarzaczu oznajmując, że cała jej zawartość została obejrzana. Cała? Nie powinienem skończyć na przedostatnim odcinku, żeby zadbać o siostrę? Odwróciłem głowę spoglądając na telefon. Nie mogłem się ruszyć, czekałem jedynie aż przyjdzie jakieś powiadomienie i godzina na ekranie pokaże się razem z nim. Jedna chwila, druga chwila, kolejna, kolejna...kurwa co ja robię. Poderwałem się z miejsca doskakując do telefonu i łapiąc go w dwie dłonie. 00:40.  Spóźniłem się o 10 minut, ale te parę chwil może zadecydować o naszym szlabanie, który prawdopodobnie dostaniemy na całe wakacje. Zwaliłem Mike z kolan spoglądając z niedowierzaniem na zegarek. To nie taka tragedia, Adrian, po prostu będzie musiała szybciej dojść do domu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Ariel tylko odebrała telefon. Nie zrobiła tego... 

Dorwałem się do plecaka z którego wywaliłem całą zawartość w poszukiwaniu karteczek, które dzisiaj podrzucili mi znajomi z klasy. Miałem przed sobą 3 adresy, które na moje szczęście znajdowały się na naszej ulicy, a w najgorszym wypadku dwa przystanki od naszego domu. Wykluczałem ostatnią opcje, gdyż Ariel nie lubiła komunikacji miejskiej, nikt nie podjechał dzisiaj na podwórze, a ona sama nie przeszłaby 2 przystanków w szpilkach, które były zdecydowanie większe od moich ambicji. Przewertowałem w głowie nazwiska tuż przy adresach, próbując skojarzyć je z moją siostrą. Zostało mi piętnaście minut, nie zdążę do dwóch domów.  
  
Już kilometr od domu Johna Martina słyszałem głośną muzykę i krzyki pijanego tłumu. W takich momentach na prawdę dziękowałem wszystkiemu, co istnieje za możliwość zmniejszenia głośności w aparacie słuchowym. W starych butach do biegania, dresie który prawdopodobnie nigdy nie był tak daleko od mojej szafy i bluzie, której zdecydowanie nie powinienem mieć teraz na sobie, wbiegłem na podwórko. Wyminąłem zdecydowanie za dużo par, które nie przejmowały się innymi ludźmi i robili ze sobą rzeczy, których nie powinno się pokazywać światu. Skrzywiłem się na widok znajomych ze szkoły, którzy najwyraźniej chcieli dołączyć do kółeczka wzajemnej adoracji. Próbowałem oderwać się od tego widoku, bo był zdecydowanie odrażający, ale w pewnym sensie naprawdę wciągający i...kurwa. Z powrotem rzuciłem się do biegu i po chwili znalazłem się w środku. Tam momentalnie uderzył mnie odór ludzi i ich spoconych ciał, oraz każdego rodzaju alkoholu który został wynaleziony na świecie. Przypomniało mi się masło orzechowe i nagle nabrałem ochoty na odwiedzenie łazienki, jednak nie w tym właściwym celu. Czy to powód dla którego nienawidziłem imprez? Po części.  
  
W trakcie przeciskania się do jakiegoś mniej zatłoczonego miejsca zdążyłem dostać czerwony plastikowy kubek z mętnym płynem i pare uścisków od ludzi, których w życiu na oczy nie widziałem. Opróżniłem zawartość kubka do najbliższej doniczki w duchu przepraszając Boga i ziemie za szkody, które właśnie wyrządziłem temu drzewku. W nadziei, że ludzie nie zwrócą większej uwagi na to co właśnie robię, wydrapałem się na stołek barowy. Wskazówki z tyłu głowy przypominały mi o mijającym czasie, a serce już zaczynało boleć mnie od braku telewizji w czasie wakacji. Prześledziłem wzrokiem kuchnie i cały salon w poszukiwaniu ciemnej burzy loków mojej siostry. Rzuciło mi się w oczu pare podobnych dziewczyn, jednak żadną z nich nie była Ariel. Nie ma jej tu, nie ma jej tu... Poczułem cienką strużkę potu która spłynęła wzdłuż mojego kręgosłupa. Może jednak ma lepszą kondycję i lubi chodzić na szpilkach, albo nagle odwidziała jej się nienawiść do busów. Już miałem zacząć panikować na całego kiedy gdzieś w drugim pokoju usłyszałem porażający śmiech. Jak na wyciszony aparat był niezwykle głośny, przez co odruchowo zakryłem uszy. Tak to jest, być wyczulonym za bardzo, albo w ogóle. Nawet nie zauważyłem kiedy zrobiło się na tyle gorąco, że bluza zaczęła kleić mi się do skóry. Zaskoczyłem ze stołka wywołując poruszenie w niedużej grupie która zaczęła na mnie gwizdać. O dziwo, wyglądali na młodszych ode mnie. Pchnąłem drzwi z ogromną, jak na mnie siłą. Wpadłem do środka, aby zobaczyć narąbaną grupę nastolatków którzy wręcz umierali ze śmiechu. A pośród nich, na kolanach Oscara Gooda, Ariel. 
Chyba nigdy nie byłem bardziej zmieszany. Poczułem ulgę, że nie będę musiał biec do drugiego domu, jednocześnie wiedziałem, że nie zdążymy do domu na czas. I jeszcze Oscar. Oscar który uśmiechał się pod nosem, nie zwracając na nikogo uwagi a jedynie przeglądając zdjęcia w swoim aparacie. Nawet nie wiem co zaskoczyło mnie bardziej, on sam, czy siostra na jego kolanach widocznie zadowolona z tego, co się działo pare minut przed moim przybyciem. Uwaga całego pokoju zwróciła się na mnie.  
- Ariel..- mój głos bardziej przypominał skrzek niż ten prawdziwy ton.  
Wypuściłem z siebie powietrze czując tym samym jak wzbiera we mnie gniew.  
- Czy masz pojęcie która jest godzina? Czy masz pojęcie ile razy do ciebie dzwoniłem? Rodzice wrócą za jakieś 5 minut a my nie zdążymy dobiec do domu! Przy okazji, wiesz, że tutaj biegłem?! Całą ulice Ariel! Całą ulicę! Przy okazji, przerwałem pieprzone gravity falls dla ciebie! Mówiłem juz o godzinie? WIESZ KTÓRA JEST GODZINA? 
  
Wziąłem głęboki oddech aby nabrać powietrza i dalej kontynuować mój wywód kiedy usłyszałem śmiech. Wzrok wszystkich odwróciły się od mojej osoby w stronę Oscara. Chłopak wpatrywał się we mnie, tym samym nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Otworzyłem szerzej oczy, a z moich ust nie umiał wydobyć się żaden dźwięk. Poczułem gule w gardle która nie pozwalała odezwać mi się ani słowem, podczas gdy Oscar próbował się uspokoić. Dopiero po chwili zauważyłem, w jak dziwnej pozie stanąłem, i że miałem wyciągnięty palec wskazujący w stronę Ariel, która zdążyła już zejść chłopakowi z kolan. Kątem oka widziałem , jak zmierza w moją stronę, wciąż za bardzo skupiony na tym, jak zachowuje się Good. Nie myślałem, że zobaczę go w takiej sytuacji. Nie myślałem również, że należy do takiego towarzystwa, a przede wszystkim nie myślałem, że kiedykolwiek będzie się z kogokolwiek śmiał. Zwłaszcza ze mnie.  Ariel chwyciła mnie za ramiona i już miała się odezwać, gdy za mną pojawił się John we własnej osobie. Zmierzył Ariel wzrokiem, uśmiechnął się słabo i rzucił.  
- Ludzie, to pora na 7 minut w niebie.  
Wszyscy, w ogromnym popłochu zaczęli pchać się w stronę drzwi i okien. Ariel wciąż stała trzymając mnie za ramiona, równocześnie próbując coś powiedzieć. Musiałem mieć najgłupszą minę na świcie, bo Oscar wciąż nie przestawał się śmiać. Siostra chwyciła mnie prędko za rękę, rzuciła się w jego stronę ciągnąc mnie za sobą i chwile po tym zdarzeniu skończyłem z Oscarem Goodem w jednej szafie. Jednej bardzo małej i ciasnej szafie. Ariel zakluczyła nas od zewnątrz i zniknęła w cieniu pokoju. 

-Nie usiądziesz prawda?  
Siedzieliśmy tak już dobre pare minut i do tego czasu nikt nie przerwał ciężkiej ciszy. Spojrzałem z góry na Oscara, który zdążył wcisnąć się pod kupę garniturów.  Trzymał na kolanach swój aparat, a jedną ręka masował skroń, w którą bardzo prawdopodobnie uderzył się, gdy Ariel na siłę wcisnęła nas do tej klitki. Musiałem zamrugać parę razy, żeby skupić swój wzrok na chłopaku.  
- Poważnie?  
Oscar nie przestawał masować głowy nawet po moim pytaniu. Przez myśl przeszło mi to, że mój głos i zachowanie niezwykle go irytuje, co spowodowało u mnie niespodziewany skurcz. Skrzywiłem się odchodząc od drzwiczek tak, że światło lampy z pokoju wraz z przerwami w drewnie stworzyło niezwykły kolaż cieni na mojej twarzy. Oscar instynktownie spojrzał na swój aparat i uniósł go wyżej.  
- Stój tak przez chwile – mruknął kierując migawkę w moją stronę. Nawet nie zdążyłem zareagować, gdy oślepiła mnie jasna lampa. Zmrużyłem oczy obijając się o ścianę szafy, co drugi raz już dzisiaj spowodowało u niego śmiech. Zrobił mi zdjęcie. Oscar w we własnej osobie Good zrobił mi zdjęcie... Oscar we własnej osobie Good zwrócił na mnie swoją uwagę i...  
- Czy pozwoliłem ci robić zdjęcia? – mój ton zabrzmiał bardziej oschle i opryskliwie niż tego chciałem, jednak ten w ogóle się nie zniechęcił. Uśmiech nie schodził mu z ust podczas, gdy ja ocierałem oczy. Uśmiechnięty wyglądał o wiele lepiej i młodziej, niż gdy płakał w domku na drzewie. Przypomniałem sobie jego obraz podczas mojego ostatniego spaceru. Łzy spływały mu po policzkach, co w ogóle nie pasowało do wyrazu twarzy który widziałem na własne oczy właśnie w tej chwili. Gdy zorientowałem się, ile czasu wpatruje się w jego rysy gwałtownie potrząsnąłem głową i zjechałem opierając się o ścianę szafy, podciągając kolana pod klatkę piersiową. Oscar spojrzał na mnie uśmiechając się pogodnie.  
- Chcesz zobaczyć?  
Potrząsnął aparatem tym samym przypominając mi o zdjęciu. Potrząsnąłem głową opierając ją na drewnie i przymykając oczy.  
- Bardzo ładne – dodał próbując tym samym przekonać mnie do obejrzenia swojej pracy.  
- Pewnie dlatego, że ty je robiłeś – mruknąłem pod nosem nie ruszając się z miejsca, chociaż coś, głęboko we mnie właśnie się poruszyło i miało zamiar zaraz zacząć się trząść.  
- Chciałeś powiedzieć bardzo dobry model.  
Poczułem jak uśmiech wpływa na moje usta. Jak ciepło rozlewa się po moim ciele. Zupełnie jak w domu, obrazy z mojej głowy zaczęły uciekać na puste przestrzenie. Jednak nie byłem sam, Oscar nie może tego zobaczyć. Nie musiałem nawet na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że wpatruje się w swoje nowe dzieło, wyświetlane na małym ekraniku aparatu.  
- Hej, teraz mówisz coś takiego, a sekundę temu śmiałeś się ze mnie jak z najlepszej komedii. – powiedziałem z lekkim wyrzutem.  
Oscar podniósł na mnie wzrok, za to ja musiałem powstrzymywać się od dokładnego studiowania jego twarzy i wbiłem swój w podłogę. 
- Nie masz pojęcia jak śmieszny byłeś w tamtym momencie.  
Wywróciłem oczami.  
- Nie jestem śmieszny, moje życie bardziej przypomina tragedie niż komedie, uwierz mi - coś podkusiło mnie, żeby na niego spojrzeć.  
Nie wiem czy to te słowa, czy nadzwyczaj długi kontakt wzrokowy doprowadził nas do śmiechu. Pierwszy wybuch oczywiście Oscar, jednak ja również nie mogłem się powstrzymać. Odrzuciłem głowę do tyłu uderzając o ścianę, podczas, gdy Oscar, który chciał podnieść się delikatnie, zrzucił ramieniem wiszące na wieszaku koszulki. Spojrzeliśmy na siebie szybko ponownie wybuchając śmiechem. Włosy zasłoniły mi oczy, wiec szybko zagadnąłem je za uszy zapominając o aparacie. Uleciało ze mnie wszystko co cisnąłem od początku dzisiejszego dnia. Złość na Ariel, na siebie, pustka która zawładnęła mną w domu oraz każda dotychczasowa myśl o Goodzie.  Oscar zakrył oczy dłonią a pod kątem na który na niego spoglądałem miał dodatkowe dwa podbródki. Prychnąłem zwracając jego uwagę i jeszcze bardziej zjeżdżając w dół szafy. Brzuch zaczynał boleć mnie od śmiechu, a gdzieś nad nim poczułem rozlewające się we mnie ciepło.  
Podskoczyłem na kolejny dźwięk migawki, co oznaczało, że Oscar nie zapomniał o swoim aparacie.  
- Ej! – rzuciłem.  
Kolejna migawka. Śmiech. Znowu oślepiająca lampa. Śmiech. Moje mamrotanie i nieudane próby odebrania mu aparatu.  
Najmniejszy ruch w tej szafie kończył się dla nad zrzuceniem któregoś z wieszaków czy uderzeniem o ściany mebla. Parę razy udało mi się pochwycić aparat, ale potem zaskakiwało mnie kolejne zdjęcie i w ten sposób skończyliśmy leżąc ściśnięci obok siebie każdy ciagnąc aparat w swoją stronę. 
-Czekaj, czekaj.  
Oscar próbował uspokoić oddech, co wyszło mu dość komicznie, ale zacisnąłem wargi aby ponownie nie zacząć się śmiać. Chłopak podniósł się na ręce i oparł się na łokciu. Oddałem mu aparat a on jedynie odwrócił ekranik w moją stronę pokazując zdjęcie mojej uśmiechniętej twarzy.  Niesamowite jak swobodnie czułem się w jego otoczeniu. Minęło tylko parę chwil, tak mało zajęło mu, aby ponownie zawładnąć całym moim ciałem i myślami. Przyjrzałem się swoim rysom twarzy, jednemu  krzywemu zębowi który akurat uchwycił się na zdjęciu oraz roztrzepanym włosom które okalały moją twarz. Jak na zdjęcie mojej osoby wyszło całkiem ładnie, przez co uśmiech rozświetlił moje usta ponownie. Oscar przerzucił jeszcze przez parę ujęć na których wyglądałem albo gorzej albo lepiej za każdym razem wywołując u mnie coraz to dziwniejszą reakcje. W końcu sam zaczął wpatrywać się w te zdjęcia oraz porównując je do siebie. Przymknąłem oczy zupełnie poświęcając się tej chwili. To co się właśnie stało, nie zajęło więcej niż 15 minut. W ciągu 15 minut zdążyłem zapomnieć o wszystkim, nawet o tym, że nie wszedł do tej szafy z własnego wyboru i, że był pijany.  
- Adrian? 
Zaskoczył mnie ton chłopaka, który zmienił się z chwili ma chwile oraz z tego, jak brzmiało moje imię w jego ustach. Było po prostu inne. Otworzyłem oczy podnosząc wzrok na Oscara. Ten spoglądał raz to na mnie, raz na zdjęcie. I wtedy zrozumiałem o co chodzi. Uśmiech zszedł mi z twarzy podniosłem się gwałtownie zakrywając uszy włosami. Zauważył go. Zauważył go, prawda? Przekląłem pod nosem próbując stanąć na nogi ale zaliczyłem bliski kontakt z rurą na wieszaki przez co w moich uszach rozbrzmiał nieprzyjemnie głuchy dźwięk.  
- Czekaj, to tylko aparat. To nic... 
Oscar również się podniósł zagradzając swoim ciałem drzwi do szafy. Próbował mnie powstrzymać przed wyjściem. Chciał, żebym tu został? Jest pijany, Adrian pamiętaj jest pijany...ale nawet pijani ludzie mają cząstkę z siebie. Gdyby nie chciał tu ze mną być, wyszedłby nie ważne co. Dawno już szukałbym siostry, a nawet szedł z nią do domu.  
- Nikomu ich nie pokażę, przysięgam. A w najgorszym wypadku, mam upakażające zdjęcia każdych z okolicy.  
Wysilił się na uśmiech znowu potrząsając aparatem. Na kamerce widniało moje pierwsze zdjęcie, którego tak bardzo nie chciałem widzieć. Tak, zdecydowanie było piękne. Nie chodzi nawet o kolory, a napięcie na mojej twarzy i rysy mojego lewego profilu. Mimowolnie się rozchmurzyłem. Uczucie ciepła w brzuchu wciąż nie odchodziło, a że we dwójkę w szafie było niezwykle ciasno jak i gorąco nabrałem ochoty na zdjęcie bluzy. Było po dwunastej. To nie jest dłużej mój szczęśliwy kolor wiec... 
- Mogę ci zrobić zdjęcie?  
I to jest ten moment, w którym orientujesz się, że szybciej mówisz niż myślisz. Oscar otworzył delikatnie usta spoglądając na mnie. Nie umiał znaleźć słów, dlatego jedynie pokręcił głową. Wydąłem usta udając smutna minę.  
- Po prostu, bardzo nie lubię gdy robią mi zdjęcia. 
- Oscaar... 

Może jedynie chciałem zobaczyć jak to jest wymówić jego imię na głos. Jak to kierować do niego własne słowa. Jak zwracać jego uwagę. Musiałem również wykorzystać tą ostatnią chwilę. Możliwie nigdy więcej nie znajdę się tak blisko niego i nigdy nie będę miał już takiej okazji. Okazji na oglądanie go z bliska, mówienie jego imienia, gdy jesteśmy sam na sam. Możliwe, że nie będę miał okazji na jakiekolwiek spotkanie się z nim.  Wyglądał odrobine na zaskoczonego. Wpatrywał się we mnie dłuższa chwilę, aż w końcu oddał mi aparat. Uśmiechnąłem się i równocześnie usiadłem mu na kolanach. Muszę zrobić wszystko. Jest pijany, nie będzie pamiętał...  
- Adrian co...- zaśmiał się gdy lekko się odkręciłem, żeby ściągnąć uwierającą mnie już bluzę. Uderzyłem się parę razy powodując u niego śmiech, a u mnie jęki zrezygnowania, ale w końcu skierowałem na niego aparat. Podniosłem się lekko aby lepiej widzieć w kamerce jego twarz. Zbliżyłem oko do wizjera i położyłem palec na guziku migawki.  
- Uśmiech. – rzuciłem jednocześnie go naciskając.  

Wtedy otworzyły się drzwi, a wejście do szafy zasłoniło dwóch policjantów. 
szablon wykonany przez Yume