Ciała zlane potem, różnokolorowe,
cudaczne włosy, rozmazany makijaż, roześmiane twarze. Dobre
papierosy, darmowy alkohol, rozrywka na nie najgorszym poziomie.
Takie imprezy lubiłem i doceniałem czas na nich spędzony. A w
zaproszeniach mogłem przebierać ile tylko chciałem. Chciano mnie
wszędzie. Na parapetówach, domówkach, w klubach. Z okazji urodzin,
imienin, świąt, bez powodu. Ponoć biła ode mnie wyniosłość
"wielkiego miasta", co stanowiło luksusowe urozmaicenie
przyjęcia. Dlaczego? Nie jestem pewien, większości i tak to nie
interesowało. Prędzej uznawano mnie za dobrego towarzysza do picia.
Podsumowując, byłem dla nich egzotycznym pupilkiem, człowiekiem,
który przyjechał z daleka. Na imprezach zazwyczaj się nudziłem,
bo odurzeni różnymi środkami ludzie nie stanowili ani ambitnego
towarzystwa do rozmów, ani odpowiednich obiektów do zdjęć. Tak
więc i tym razem rozsiadłem się w skórzanym fotelu. Na stoliku z
wiśniowego drewna postawiłem popielniczkę oraz kieliszek z wódką.
Jeszcze przed chwilą była w nim tequila. Chyba nie powinno się
mieszać alkoholi, lecz raz się żyje. Wypiłem cały kieliszek
jednym duszkiem. Czułem się dobrze, a nawet doskonale. Nie byłem
wstawiony, ale za to pozytywnie nastawiony do życia. Odpaliłem
jagodową fajkę, którą ktoś mi podarował kilka minut wcześniej
w zamian za chwilę uwagi i uśmiech. Nie pogardziłem bełkotliwą
pogaduszką z dwoma, na oko, studentami. Na koniec wcisnęli mi w
ręce butelkę z piwem. Upiłem kilka łyków zaskakująco łapczywie.
Na podnóżku, który stał nieopodal fotela, przysiadła dziewczyna.
Szczupła i smukła, w moim wieku, bądź niewiele starsza, z burzą
bujnych, czarnych loków na głowie. Ariel? Wydawało mi się, że
właśnie tak ma na imię. Skądś ją kojarzyłem, ale w tamtym
momencie była dla mnie po prostu jedną z dziewczyn, które
przypałętały się tego wieczora. Obdarzyłem ją ciepłym,
wypracowanym uśmiechem. Odwzajemniła tą minę, a potem rozpoczęła
życiową opowieść o jej chłopaku. Słuchałem ją niezbyt
uważnie, analizując jej skąpy ubiór. Nie uważałem, że to coś
złego, ale również nie było to dobre. Ani pociągające,
przynajmniej dla mnie. Zacząłem kręcić butelką, trzymając
delikatnie jej szklaną szyjkę. Wprawiłem złoty płyn w ruch na
tyle mocny, że stróżka alkoholu pociekła po flaszce i mojej ręce.
Przyjrzałem się uważnie kroplom, nietaktownie puszczając w
zapomnienie historię Ariel. Dziewczyna szybko zauważyła moją
ignorancję. Wgramoliła mi się na kolana, a ja odsunąłem się od
niej czym prędzej. Nie miałem ochoty na bliski kontakt z kobietą,
nie tym razem. Zacisnąłem dłoń na swoim aparacie, aby odzyskać
pewność siebie. Nim brunetka zaczęła być nachalna, przypałętało
się kilka osób, a wraz z nimi rasistowskie żarty. Wywróciłem
oczami, zgorszony ich poziomem. Skupiłem się na przeglądaniu
zdjęć, które ostatnio zrobiłem. Mika, Mika, paź królowej, Mika
i Adrian... Och, Adrian. Zatrzymałem się przy tej fotografii, by
podziwiać moją ulubioną twarz. Miałem pewność, że jej nie
zapomnę. Była zbyt piękna. Po chwili w moim umyśle coś
zaskoczyło. Wiedziałem, że kojarzyłem Ariel. Skąd? Bo była to
jego siostra. Wspaniale. Jednak nie było szans, że on również tu
jest.
Nacisnąłem przycisk na panelu aparatu
i zacząłem dalej przeglądać zdjęcia natury. W końcu padł żart
na znośnym poziomie. Nagrodziłem go sztywnym, wymuszonym śmiechem.
Cały tłumik, który zebrał się w pokoju zawtórował mi głośnym
wyciem. Skrzywiłem się na ten nieprzyjemny, żałosny dźwięk. W
takich momentach przychodziło mi na myśl, że miło by było być
głuchym. Odciąć się od tych pierwotnych, patologicznych odgłosów,
pozostać jedynie z samym sobą. Czasami niezwykle gardziłem ludźmi,
miałem ich dość. Jednak w tym samym momencie pragnąłem ich
towarzystwa, obecności, uwagi. Byli mi potrzebni, choć tak bardzo
ich nie chciałem. Znalazłem ukojenie w kolejnym zdjęciu Adriana.
Chociaż wydawał się niezwykle samotny, to nie wyglądał, jakby mu
to doskwierało. Nie wiem. Dla mnie uchodził za niesamowicie
tajemniczą i skrytą osobę, do tego z bardzo zawiłą psychiką.
Stanowił zagadkę, którą chętnie bym rozwiązał. Uśmiechałem
się jak głupiec, myśląc o nim. To nic takiego. Czasami zbaczałem
na inną ścieżkę, dziewczyny zwyczajnie nudziły mnie swoją
jednakowością. Nie czułem się źle z tym, że podoba mi się jego
twarz.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i
wszyscy zamarli. Dlaczego? Uniosłem wzrok, niechętnie pozostawiając
zdjęcie bez atencji. Nie na darmo z resztą, bo przede mną objawił
się prawdziwy Adrian Malijski, z krwi i kości.
- Ariel... - chłopak wydał z siebie
jakiś zduszony dźwięk, który bardziej przypominał skrzek. Jezu,
nie tak wyobrażałem sobie jego głos w obecnych czasach. W każdym
razie, zaczął wydzierać się na swoją siostrę, robiąc jej
potworne wyrzuty. Niezbyt się temu przysłuchiwałem, zdecydowałem
się raczej napawać widokiem Adriana. Podziwiałem go z takiej
strony, jaką widziałem po raz pierwszy. Był wściekły, pełen
ekspresji, jak nigdy. Jego oczy iskrzyły się złością z nutą
zatroskania. Mdłe światło zabytkowego żyrandola podkreślało
rysy twarzy chłopaka w zupełnie inny sposób niż było mi dane
dotąd widzieć. Jednakże w starych dresach i luźnej bluzie, która
zdecydowanie nie należała do niego, wyglądał zupełnie
niepoważnie. Komicznie. I z tego powodu przerwałem jego tyradę
głośnym, niezwykle naturalnym, jak na mnie, śmiechem. To było
zachowanie zupełnie nie na miejscu. Zapewne pomyślał, że
naśmiewam się z jego monologu. Ale do tego absolutnie nie
przywiązałem uwagi. Słowa są dla mnie gorszym zagadnieniem od
obrazów. Adrian wlepił we mnie oczy z osłupieniem, podobnie
zachowała się też cała reszta.
Tak, ja potrafię się głośno śmiać,
wiecie?
Nie wiecie.
Zakryłem usta, przyciskając pięść
do twarzy. Miało to na celu powstrzymać kolejną salwę śmiechu,
przez co brzmiałem jak krztuszący się kot. Ariel podeszła do
brata i zaczęła go uspokajać, bo chłopak chyba miał zamiar się
na mnie rzucić. Całą tą poniżającą akcję przerwał John,
gospodarz imprezy. Wyglądał na przerażonego. Jakby stało się coś
naprawdę, naprawdę złego. Od razu się opanowałem. Zapadła
grobowa, pełna napięcia cisza.
- Ludzie... Pora na siedem minut w
niebie - wydusił z siebie, po czym zniknął. Pobiegł dalej, aby
zapewne rozpowszechnić tą informację. Po co w tak dramatyczny
sposób obwieszczał żałosną zabawę? Ludzie rzucili się do drzwi
i okien w panice, jakby to hasło podziałało na nich niczym alarm.
Ja za to nadal siedziałem w fotelu, śmiejąc się z niedowierzania.
Co ich aż tak zachęciło do tej gry? Jest wiele sposobów na
spotkanie, czy też zaliczenie osoby, którą ma się na oku. Nie
sądziłem, że ta gra jest aż tak popularna. Ariel podniosła mnie
z fotela jedną ręką. Drugą zaciskała na nadgarstku Adriana. Choć
na wysokich szpilkach chybotała się tak, jakby miała się zaraz
przewrócić, to szybko wpakowała nas do szafy, która została
ukryta na końcu biblioteki. W środku było ciasno, duszno i ciemno.
Doskonale się zapowiadało. Zatrzasnęła drzwi z hukiem, a potem
czymś je zastawiła. Przez szparki wpadały resztki żółtawego
światła. Rozsiadłem się na pudłach tak wygodnie, jak tylko
mogłem. Siedem minut w niebie, co? Raczej zapowiadało się na
siedem godzin. Jakże romantycznie.
- Nie usiądziesz, prawda? - zapytałem
Adriana, przyglądając się swoim nogom. Jezu, myślałem, że są
bardziej umięśnione.
- Poważnie? - zapytał oburzony,
patrząc na mnie.
Zacząłem masować skroń, którą
wcześniej przygrzałem w niską framugę. Koliste ruchy dodatkowo
mnie koiły. Nie dopuszczałem do siebie ekscytacji związanej z
faktem, że właśnie rozmawiam z Malijskim więcej niż przez cały
ostatni rok razem wzięty. Gdy mu nie odpowiedziałem, po prostu
zaczął kręcić się po tej klitce, jak lew w swojej klatce.
Zacząłem przyglądać się mu ukradkiem. Mięśnie na jego plecach
były napięte. Chwila, czy on w ogóle ma mięśnie? W każdym razie
był spięty. Sięgnąłem po aparat, bo nie mogłem przepuścić
okazji, aby uwiecznić go w takim stanie. A że teoretycznie byłem
lekko pijany, to miałem prawo do wszystkiego.
- Stój tak przez chwilę - poleciłem
mu, kierując obiektyw na niego.
Zanim zdążył jakkolwiek zareagować,
już złapałem go w doskonałym ujęciu. Adrian skrzywił się od
błysku lampy. Jego zachowanie przywiodło mi na myśl zestresowane,
osaczone zwierzątko. Uśmiechnąłem się, rozczulony tym
porównaniem. Jednocześnie stwierdziłem, że przed sobą mam teraz
zupełnie innego Adriana od tego, którego znałem. Ten zdawał się
agresywny, a nawet trochę dominujący. Tamten był nieśmiały,
cichy i aspołeczny.
Możliwe, że ta aspołeczność
łączyła obie twarze Malijskiego.
- Czy pozwoliłem ci robić zdjęcia? -
warknął groźnie.
W sumie... Nie wychodziła mu ta groza.
- Chcesz zobaczyć? - zapytałem
niewinnie, zupełnie go ignorując.
Wydawał się zbity z tropu, zapewne
tym, że puściłem jego groźbę mimo uszu. Zamachałem aparatem,
przypominając mu, o co mi chodzi. Cofnął się ostrożnie i
przycisnął do ściany, jakby chciał ode mnie uciec, a oczywiście
nie mógł. Jezu, mam nadzieję, że nie pomyślał sobie nic złego.
- Bardzo ładne - dodałem na zachętę.
- Pewnie dlatego, że ty je robiłeś -
odfuknął Adrian oskarżycielsko.
Uniosłem brwi i otworzyłem usta,
zaskoczony. Czyżby uznawał mnie za takiego dupka? Niesamowite. Nie
ukrywam, że poczułem się lekko dotknięty.
- Albo bardzo dobry model - odparłem
po chwili, odzyskując rezon. Swój zawód ukryłem skrzętnie pod
alkoholowym bełkotem. Wzrok wlepiłem w aparat, by nie zdradzić się
przypadkiem. Usta ułożyłem w grymas, mający być uśmiechem.
Ciężko było utrzymać swoją tradycyjną maskę, gdy właśnie
pojąłeś, że już nie jesteś uwielbianym zwierzątkiem, tylko
zwykłym burakiem z metropolii.
- Hej, teraz mówisz coś takiego, a
sekundę temu śmiałeś się ze mnie jak z najlepszej komedii -
Adrian wypalił z tą uwagą nagle.
Och, no pewnie, że był na mnie zły.
Spojrzałem na niego ostrożnie.
- Nawet nie masz pojęcia jak komiczne
to było - westchnąłem we własnej obronie.
- Nie jestem śmieszny, moje życie
bardziej przypomina tragedię niż komedię, uwierz mi - Malijski
obruszył się, teatralnie wywracając oczami. Potem spojrzał na
mnie, a ja znowu na niego. Nasz kontakt wzrokowy był zdecydowanie
zbyt długi. Wybuchnęliśmy śmiechem, a całe napięcie wyparowało.
Dlaczego do tego doszło? Nie wiem. Jedyne, co mogę stwierdzić na
pewno, to że pierwszy raz śmiałem się tak głośno i szczerze. Z
czystej, rosnącej w moim wnętrzu radości. Adrian przywalił głową
w ścianę, a ja ramieniem w wieszaki. Wstałem, zerknąłem najpierw
na bałagan, który zrobiłem, a potem ponownie na Malijskiego. Znowu
zaczęliśmy się śmiać. Dlaczego? Może wyglądaliśmy dla siebie
komicznie, może żałośnie. Byliśmy przyciśnięci do
przeciwległych ścian małej szafy i robiliśmy sobie krzywdę przez
swoją niezdarność. Po moich policzkach spłynęły łzy. Zdawałem
sobie też sprawę ze swojej idiotycznej miny. Odruchowo zakryłem
oczy, by oszczędzić Adrianowi mojego widoku. Wyliśmy tak jeszcze
przez chwilę, aż znowu zapadła cisza. Tym razem nie wyczuwałem w
niej żadnego napięcia. Adrian zsunął się po ścianie i prychnął,
jakby pragnął atencji. Zerknąłem na niego między palcami dłoni,
którą nadal zasłaniałem oczy. I gdy tylko go zobaczyłem,
odruchowo sięgnąłem po aparat. Tą chwilę musiałem uwiecznić za
każdą cenę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę mieć drugą
szansę, aby zobaczyć Adriana z promiennym uśmiechem i całkowicie
odsłoniętą twarzą. Migawka trzasnęła, lampa błysnęła, a
Adrian był uwieczniony w niepowtarzalnej sytuacji.
- Ej! - krzyknął, ponownie
zezłoszczony.
Nieważne, że znów go zdenerwowałem.
Zrobiłem kolejne zdjęcie i kolejne. Spełniałem jedno z moich
małych marzeń. Byłem szczęśliwy. Dawałem upust tej radości,
śmiejąc się pomiędzy kolejnymi ujęciami. Adrian nie był
zadowolony. Nieważne. Próbował zabrać mi aparat. Nieważne, z
resztą i tak mu się to nie udawało. Za to co chwila lądował na
stercie pozrzucanych z wieszaków ubrań. Za którymś razem
pociągnął mnie za sobą. I tak oto razem leżeliśmy wśród
koszul i spodni. On z moim aparatem, a ja obok, sapiąc ze zmęczenia.
- Czekaj, czekaj - mruknąłem,
starając się wyrównać oddech.
Widać było, że Adrian ledwo
powstrzymywał się od śmiechu. Ja również. Podparłem się na
ręce, po czym wziąłem od niego aparat. Szybko włączyłem podgląd
i zwróciłem urządzenie ekranem w stronę Malijskiego. Chciałem,
by zobaczył swoje zdjęcia, które, nieskromnie przyznam, wyszły
doskonale. Na początek tylko prychnął. A potem, wraz z tym jak
pokazywałem mu kolejne kadry, jego wyraz twarzy zmieniał się
niczym w kalejdoskopie. Najpierw był zniesmaczony, potem pozytywnie
zaskoczony, następnie trochę zły, a na koniec...
A na koniec na jego twarzy zagościł
szeroki, promienny uśmiech.
Usatysfakcjonowany, odwróciłem aparat
do siebie i raz jeszcze zacząłem przeglądać zdjęcia od początku.
Przyglądałem się im dokładnie, napawając się takimi szczegółami
jak mocniej zarysowana szczęka dzięki lampie błyskowej, długie,
czarne rzęsy kontrastujące z bladą skórą Adriana, czy srebrne
włosy z ciemnymi odrostami przy samej nasadzie. Badając właśnie
jego czuprynę dostrzegłem coś na co dzień ledwo zauważalnego.
Och.
- Adrian? - zdołałem z siebie
wydusić.
Nie wiedziałem, co o tym wszystkim
myśleć. Niby drobnostka, nic takiego, jedynie aparat. A jednak w
moich ustach zupełnie zaschło, twarz zbladła, umysł stał się
pusty. Zerkałem gorączkowo to na Adriana, to na zdjęcie. Musiałem
się upewnić.
Musiałem upewnić się, że Adrian
jest głuchy.
Zakochasz się w kimś upośledzonym.
Gdy ponownie spojrzałem na
Malijskiego, ten zaczął panikować, nagle świadom, co zauważyłem.
Od razu zakrył uszy i podniósł się gwałtownie. Głową uderzył
w rurę, przy czym zaklął siarczyście. On skrzywił się z bólu,
a ja z niesmaku. Tak, bardzo nie lubię przekleństw. Wiedziałem, że
chce ode mnie uciec i że muszę go zatrzymać.
- Hej, to tylko aparat, to nic -
szepnąłem łagodnie, podnosząc się ostrożnie.
Moje zapewnienie nic nie dało. Adrian
w jednej chwili znów się ode mnie oddalił.
- Nie mam zamiaru nikomu pokazywać
tych zdjęć, naprawdę - dodałem, mając nadzieję, że to go
uspokoi.
Jednakże nie podziałało. Muszę
sobie pogratulować wspaniałych umiejętności towarzyskich. Właśnie
popsułem relację z osobą, na której, o dziwo, mi zależało.
W akcie desperacji wysiliłem się na
uśmiech i uniosłem aparat delikatnie. Na wyświetlaczu nadal było
to samo zdjęcie. Pierwsze, które mu tutaj zrobiłem. Najlepsze, bo
pełne ekspresji zupełnie niecodziennej i niepodobnej do Adriana.
Mijały pełne napięcia sekundy. Czekałem aż coś zrobi, coś
powie... Cokolwiek. Nagle się rozluźnił i uśmiechnął
nieznacznie. Jakby to zdjęcie go przekonało. Coś w moim brzuchu
ścisnęło się, a potem zrobiło obrót. Zegar, który stał w
pokoju, zaczął wybijać północ.
A Adrian zaczął zdejmować bluzę.
Uniosłem brwi w zaskoczeniu. Takiego
obrotu spraw się nie spodziewałem.
- Mogę ci zrobić zdjęcie? - zapytał
nagle.
Zdjęcie.. Mi? Szczęka mi opadła
zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Gapiłem się na niego z
rozdziawionymi ustami. Hej, ja zdecydowanie nie nadawałem się do
fotografowania. Nie mogłem znaleźć słów, które nie byłby
aroganckie, bądź żałosne. Więc nie powiedziałem nic, tylko jak
idiota pokręciłem głową.
Ułożył usta w smutną minę.
Uraziłem go tym? Bez przesady.
- Po prostu nie lubię, gdy robi mi się
zdjęcia. Ja się do tego nie nadaję - walnąłem prosto z mostu.
Zabrzmiało, i arogancko, i żałośnie.
- Oscar... - mruknął błagalnie
Adrian, przeciągając samogłoski.
Zaskoczył mnie jego ton. To kolejna
rzecz, która była zupełnie niepodobna do obrazu, który
wykreowałem sobie przez lata, obserwując go w parku i nie tylko
tam. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię wydawał się trochę
magiczny, a może nawet... Intymny?
Moja twarz zaczęła się palić na
taką myśl. Wpatrywałem się w niego, analizując, co powiedział,
co pomyślałem, w ogóle co tu się zadziało. W końcu wymiękłem
i oddałem mu aparat, mając nadzieję, że w podziękowaniu utrzymam
kolejny jego uśmiech. Tak też się stało.
Znów usiedliśmy w stercie ubrań.
Adrian wgramolił mi się na kolana. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia,
zbliżył się do mnie na bardzo niebezpieczną odległość. Zaczął
ponownie ściągać bluzę, która zdecydowanie ograniczała mu
ruchy.
- Adrian, co ty... - zacząłem z
nerwowym śmiechem.
To chyba było jakieś nieporozumienie.
Moja wyobraźnia przesadzała. Aby rozładować napięcie, jeszcze
kilka razy zaśmiałem się, gdy on szamotał się z bluzą. Koniec
końców skierował na mnie obiektyw. Zdjęcia z tak bliska nigdy nie
wychodzą dobrze. Przełknąłem ślinę, zakłopotany i zawstydzony.
- Uśmiech - mruknął, a potem od razu
nacisnął spust migawki.
Dwie rzeczy trzasnęły jednocześnie.
Migawka oraz drzwi. Gdy tylko zdążyłem to zarejestrować,
odwróciłem się w stronę wejścia.
Stało tam dwóch policjantów z
wyraźnie zniesmaczonymi minami.
Ich obecność, zwłaszcza z takim
nastawieniem, zwiastowała niewyobrażalne kłopoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz