17 września 2016

Oscar Good - Rozdział 1

Ciała zlane potem, różnokolorowe, cudaczne włosy, rozmazany makijaż, roześmiane twarze. Dobre papierosy, darmowy alkohol, rozrywka na nie najgorszym poziomie. Takie imprezy lubiłem i doceniałem czas na nich spędzony. A w zaproszeniach mogłem przebierać ile tylko chciałem. Chciano mnie wszędzie. Na parapetówach, domówkach, w klubach. Z okazji urodzin, imienin, świąt, bez powodu. Ponoć biła ode mnie wyniosłość "wielkiego miasta", co stanowiło luksusowe urozmaicenie przyjęcia. Dlaczego? Nie jestem pewien, większości i tak to nie interesowało. Prędzej uznawano mnie za dobrego towarzysza do picia. Podsumowując, byłem dla nich egzotycznym pupilkiem, człowiekiem, który przyjechał z daleka. Na imprezach zazwyczaj się nudziłem, bo odurzeni różnymi środkami ludzie nie stanowili ani ambitnego towarzystwa do rozmów, ani odpowiednich obiektów do zdjęć. Tak więc i tym razem rozsiadłem się w skórzanym fotelu. Na stoliku z wiśniowego drewna postawiłem popielniczkę oraz kieliszek z wódką. Jeszcze przed chwilą była w nim tequila. Chyba nie powinno się mieszać alkoholi, lecz raz się żyje. Wypiłem cały kieliszek jednym duszkiem. Czułem się dobrze, a nawet doskonale. Nie byłem wstawiony, ale za to pozytywnie nastawiony do życia. Odpaliłem jagodową fajkę, którą ktoś mi podarował kilka minut wcześniej w zamian za chwilę uwagi i uśmiech. Nie pogardziłem bełkotliwą pogaduszką z dwoma, na oko, studentami. Na koniec wcisnęli mi w ręce butelkę z piwem. Upiłem kilka łyków zaskakująco łapczywie. Na podnóżku, który stał nieopodal fotela, przysiadła dziewczyna. Szczupła i smukła, w moim wieku, bądź niewiele starsza, z burzą bujnych, czarnych loków na głowie. Ariel? Wydawało mi się, że właśnie tak ma na imię. Skądś ją kojarzyłem, ale w tamtym momencie była dla mnie po prostu jedną z dziewczyn, które przypałętały się tego wieczora. Obdarzyłem ją ciepłym, wypracowanym uśmiechem. Odwzajemniła tą minę, a potem rozpoczęła życiową opowieść o jej chłopaku. Słuchałem ją niezbyt uważnie, analizując jej skąpy ubiór. Nie uważałem, że to coś złego, ale również nie było to dobre. Ani pociągające, przynajmniej dla mnie. Zacząłem kręcić butelką, trzymając delikatnie jej szklaną szyjkę. Wprawiłem złoty płyn w ruch na tyle mocny, że stróżka alkoholu pociekła po flaszce i mojej ręce. Przyjrzałem się uważnie kroplom, nietaktownie puszczając w zapomnienie historię Ariel. Dziewczyna szybko zauważyła moją ignorancję. Wgramoliła mi się na kolana, a ja odsunąłem się od niej czym prędzej. Nie miałem ochoty na bliski kontakt z kobietą, nie tym razem. Zacisnąłem dłoń na swoim aparacie, aby odzyskać pewność siebie. Nim brunetka zaczęła być nachalna, przypałętało się kilka osób, a wraz z nimi rasistowskie żarty. Wywróciłem oczami, zgorszony ich poziomem. Skupiłem się na przeglądaniu zdjęć, które ostatnio zrobiłem. Mika, Mika, paź królowej, Mika i Adrian... Och, Adrian. Zatrzymałem się przy tej fotografii, by podziwiać moją ulubioną twarz. Miałem pewność, że jej nie zapomnę. Była zbyt piękna. Po chwili w moim umyśle coś zaskoczyło. Wiedziałem, że kojarzyłem Ariel. Skąd? Bo była to jego siostra. Wspaniale. Jednak nie było szans, że on również tu jest.
Nacisnąłem przycisk na panelu aparatu i zacząłem dalej przeglądać zdjęcia natury. W końcu padł żart na znośnym poziomie. Nagrodziłem go sztywnym, wymuszonym śmiechem. Cały tłumik, który zebrał się w pokoju zawtórował mi głośnym wyciem. Skrzywiłem się na ten nieprzyjemny, żałosny dźwięk. W takich momentach przychodziło mi na myśl, że miło by było być głuchym. Odciąć się od tych pierwotnych, patologicznych odgłosów, pozostać jedynie z samym sobą. Czasami niezwykle gardziłem ludźmi, miałem ich dość. Jednak w tym samym momencie pragnąłem ich towarzystwa, obecności, uwagi. Byli mi potrzebni, choć tak bardzo ich nie chciałem. Znalazłem ukojenie w kolejnym zdjęciu Adriana. Chociaż wydawał się niezwykle samotny, to nie wyglądał, jakby mu to doskwierało. Nie wiem. Dla mnie uchodził za niesamowicie tajemniczą i skrytą osobę, do tego z bardzo zawiłą psychiką. Stanowił zagadkę, którą chętnie bym rozwiązał. Uśmiechałem się jak głupiec, myśląc o nim. To nic takiego. Czasami zbaczałem na inną ścieżkę, dziewczyny zwyczajnie nudziły mnie swoją jednakowością. Nie czułem się źle z tym, że podoba mi się jego twarz.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i wszyscy zamarli. Dlaczego? Uniosłem wzrok, niechętnie pozostawiając zdjęcie bez atencji. Nie na darmo z resztą, bo przede mną objawił się prawdziwy Adrian Malijski, z krwi i kości.
- Ariel... - chłopak wydał z siebie jakiś zduszony dźwięk, który bardziej przypominał skrzek. Jezu, nie tak wyobrażałem sobie jego głos w obecnych czasach. W każdym razie, zaczął wydzierać się na swoją siostrę, robiąc jej potworne wyrzuty. Niezbyt się temu przysłuchiwałem, zdecydowałem się raczej napawać widokiem Adriana. Podziwiałem go z takiej strony, jaką widziałem po raz pierwszy. Był wściekły, pełen ekspresji, jak nigdy. Jego oczy iskrzyły się złością z nutą zatroskania. Mdłe światło zabytkowego żyrandola podkreślało rysy twarzy chłopaka w zupełnie inny sposób niż było mi dane dotąd widzieć. Jednakże w starych dresach i luźnej bluzie, która zdecydowanie nie należała do niego, wyglądał zupełnie niepoważnie. Komicznie. I z tego powodu przerwałem jego tyradę głośnym, niezwykle naturalnym, jak na mnie, śmiechem. To było zachowanie zupełnie nie na miejscu. Zapewne pomyślał, że naśmiewam się z jego monologu. Ale do tego absolutnie nie przywiązałem uwagi. Słowa są dla mnie gorszym zagadnieniem od obrazów. Adrian wlepił we mnie oczy z osłupieniem, podobnie zachowała się też cała reszta.
Tak, ja potrafię się głośno śmiać, wiecie?
Nie wiecie.
Zakryłem usta, przyciskając pięść do twarzy. Miało to na celu powstrzymać kolejną salwę śmiechu, przez co brzmiałem jak krztuszący się kot. Ariel podeszła do brata i zaczęła go uspokajać, bo chłopak chyba miał zamiar się na mnie rzucić. Całą tą poniżającą akcję przerwał John, gospodarz imprezy. Wyglądał na przerażonego. Jakby stało się coś naprawdę, naprawdę złego. Od razu się opanowałem. Zapadła grobowa, pełna napięcia cisza.
- Ludzie... Pora na siedem minut w niebie - wydusił z siebie, po czym zniknął. Pobiegł dalej, aby zapewne rozpowszechnić tą informację. Po co w tak dramatyczny sposób obwieszczał żałosną zabawę? Ludzie rzucili się do drzwi i okien w panice, jakby to hasło podziałało na nich niczym alarm. Ja za to nadal siedziałem w fotelu, śmiejąc się z niedowierzania. Co ich aż tak zachęciło do tej gry? Jest wiele sposobów na spotkanie, czy też zaliczenie osoby, którą ma się na oku. Nie sądziłem, że ta gra jest aż tak popularna. Ariel podniosła mnie z fotela jedną ręką. Drugą zaciskała na nadgarstku Adriana. Choć na wysokich szpilkach chybotała się tak, jakby miała się zaraz przewrócić, to szybko wpakowała nas do szafy, która została ukryta na końcu biblioteki. W środku było ciasno, duszno i ciemno. Doskonale się zapowiadało. Zatrzasnęła drzwi z hukiem, a potem czymś je zastawiła. Przez szparki wpadały resztki żółtawego światła. Rozsiadłem się na pudłach tak wygodnie, jak tylko mogłem. Siedem minut w niebie, co? Raczej zapowiadało się na siedem godzin. Jakże romantycznie.
- Nie usiądziesz, prawda? - zapytałem Adriana, przyglądając się swoim nogom. Jezu, myślałem, że są bardziej umięśnione.
- Poważnie? - zapytał oburzony, patrząc na mnie.
Zacząłem masować skroń, którą wcześniej przygrzałem w niską framugę. Koliste ruchy dodatkowo mnie koiły. Nie dopuszczałem do siebie ekscytacji związanej z faktem, że właśnie rozmawiam z Malijskim więcej niż przez cały ostatni rok razem wzięty. Gdy mu nie odpowiedziałem, po prostu zaczął kręcić się po tej klitce, jak lew w swojej klatce. Zacząłem przyglądać się mu ukradkiem. Mięśnie na jego plecach były napięte. Chwila, czy on w ogóle ma mięśnie? W każdym razie był spięty. Sięgnąłem po aparat, bo nie mogłem przepuścić okazji, aby uwiecznić go w takim stanie. A że teoretycznie byłem lekko pijany, to miałem prawo do wszystkiego.
- Stój tak przez chwilę - poleciłem mu, kierując obiektyw na niego.
Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, już złapałem go w doskonałym ujęciu. Adrian skrzywił się od błysku lampy. Jego zachowanie przywiodło mi na myśl zestresowane, osaczone zwierzątko. Uśmiechnąłem się, rozczulony tym porównaniem. Jednocześnie stwierdziłem, że przed sobą mam teraz zupełnie innego Adriana od tego, którego znałem. Ten zdawał się agresywny, a nawet trochę dominujący. Tamten był nieśmiały, cichy i aspołeczny.
Możliwe, że ta aspołeczność łączyła obie twarze Malijskiego.
- Czy pozwoliłem ci robić zdjęcia? - warknął groźnie.
W sumie... Nie wychodziła mu ta groza.
- Chcesz zobaczyć? - zapytałem niewinnie, zupełnie go ignorując.
Wydawał się zbity z tropu, zapewne tym, że puściłem jego groźbę mimo uszu. Zamachałem aparatem, przypominając mu, o co mi chodzi. Cofnął się ostrożnie i przycisnął do ściany, jakby chciał ode mnie uciec, a oczywiście nie mógł. Jezu, mam nadzieję, że nie pomyślał sobie nic złego.
- Bardzo ładne - dodałem na zachętę.
- Pewnie dlatego, że ty je robiłeś - odfuknął Adrian oskarżycielsko.
Uniosłem brwi i otworzyłem usta, zaskoczony. Czyżby uznawał mnie za takiego dupka? Niesamowite. Nie ukrywam, że poczułem się lekko dotknięty.
- Albo bardzo dobry model - odparłem po chwili, odzyskując rezon. Swój zawód ukryłem skrzętnie pod alkoholowym bełkotem. Wzrok wlepiłem w aparat, by nie zdradzić się przypadkiem. Usta ułożyłem w grymas, mający być uśmiechem. Ciężko było utrzymać swoją tradycyjną maskę, gdy właśnie pojąłeś, że już nie jesteś uwielbianym zwierzątkiem, tylko zwykłym burakiem z metropolii.
- Hej, teraz mówisz coś takiego, a sekundę temu śmiałeś się ze mnie jak z najlepszej komedii - Adrian wypalił z tą uwagą nagle.
Och, no pewnie, że był na mnie zły. Spojrzałem na niego ostrożnie.
- Nawet nie masz pojęcia jak komiczne to było - westchnąłem we własnej obronie.
- Nie jestem śmieszny, moje życie bardziej przypomina tragedię niż komedię, uwierz mi - Malijski obruszył się, teatralnie wywracając oczami. Potem spojrzał na mnie, a ja znowu na niego. Nasz kontakt wzrokowy był zdecydowanie zbyt długi. Wybuchnęliśmy śmiechem, a całe napięcie wyparowało. Dlaczego do tego doszło? Nie wiem. Jedyne, co mogę stwierdzić na pewno, to że pierwszy raz śmiałem się tak głośno i szczerze. Z czystej, rosnącej w moim wnętrzu radości. Adrian przywalił głową w ścianę, a ja ramieniem w wieszaki. Wstałem, zerknąłem najpierw na bałagan, który zrobiłem, a potem ponownie na Malijskiego. Znowu zaczęliśmy się śmiać. Dlaczego? Może wyglądaliśmy dla siebie komicznie, może żałośnie. Byliśmy przyciśnięci do przeciwległych ścian małej szafy i robiliśmy sobie krzywdę przez swoją niezdarność. Po moich policzkach spłynęły łzy. Zdawałem sobie też sprawę ze swojej idiotycznej miny. Odruchowo zakryłem oczy, by oszczędzić Adrianowi mojego widoku. Wyliśmy tak jeszcze przez chwilę, aż znowu zapadła cisza. Tym razem nie wyczuwałem w niej żadnego napięcia. Adrian zsunął się po ścianie i prychnął, jakby pragnął atencji. Zerknąłem na niego między palcami dłoni, którą nadal zasłaniałem oczy. I gdy tylko go zobaczyłem, odruchowo sięgnąłem po aparat. Tą chwilę musiałem uwiecznić za każdą cenę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę mieć drugą szansę, aby zobaczyć Adriana z promiennym uśmiechem i całkowicie odsłoniętą twarzą. Migawka trzasnęła, lampa błysnęła, a Adrian był uwieczniony w niepowtarzalnej sytuacji.
- Ej! - krzyknął, ponownie zezłoszczony.
Nieważne, że znów go zdenerwowałem. Zrobiłem kolejne zdjęcie i kolejne. Spełniałem jedno z moich małych marzeń. Byłem szczęśliwy. Dawałem upust tej radości, śmiejąc się pomiędzy kolejnymi ujęciami. Adrian nie był zadowolony. Nieważne. Próbował zabrać mi aparat. Nieważne, z resztą i tak mu się to nie udawało. Za to co chwila lądował na stercie pozrzucanych z wieszaków ubrań. Za którymś razem pociągnął mnie za sobą. I tak oto razem leżeliśmy wśród koszul i spodni. On z moim aparatem, a ja obok, sapiąc ze zmęczenia.
- Czekaj, czekaj - mruknąłem, starając się wyrównać oddech.
Widać było, że Adrian ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Ja również. Podparłem się na ręce, po czym wziąłem od niego aparat. Szybko włączyłem podgląd i zwróciłem urządzenie ekranem w stronę Malijskiego. Chciałem, by zobaczył swoje zdjęcia, które, nieskromnie przyznam, wyszły doskonale. Na początek tylko prychnął. A potem, wraz z tym jak pokazywałem mu kolejne kadry, jego wyraz twarzy zmieniał się niczym w kalejdoskopie. Najpierw był zniesmaczony, potem pozytywnie zaskoczony, następnie trochę zły, a na koniec...
A na koniec na jego twarzy zagościł szeroki, promienny uśmiech.
Usatysfakcjonowany, odwróciłem aparat do siebie i raz jeszcze zacząłem przeglądać zdjęcia od początku. Przyglądałem się im dokładnie, napawając się takimi szczegółami jak mocniej zarysowana szczęka dzięki lampie błyskowej, długie, czarne rzęsy kontrastujące z bladą skórą Adriana, czy srebrne włosy z ciemnymi odrostami przy samej nasadzie. Badając właśnie jego czuprynę dostrzegłem coś na co dzień ledwo zauważalnego.
Och.
- Adrian? - zdołałem z siebie wydusić.
Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Niby drobnostka, nic takiego, jedynie aparat. A jednak w moich ustach zupełnie zaschło, twarz zbladła, umysł stał się pusty. Zerkałem gorączkowo to na Adriana, to na zdjęcie. Musiałem się upewnić.
Musiałem upewnić się, że Adrian jest głuchy.
Zakochasz się w kimś upośledzonym.
Gdy ponownie spojrzałem na Malijskiego, ten zaczął panikować, nagle świadom, co zauważyłem. Od razu zakrył uszy i podniósł się gwałtownie. Głową uderzył w rurę, przy czym zaklął siarczyście. On skrzywił się z bólu, a ja z niesmaku. Tak, bardzo nie lubię przekleństw. Wiedziałem, że chce ode mnie uciec i że muszę go zatrzymać.
- Hej, to tylko aparat, to nic - szepnąłem łagodnie, podnosząc się ostrożnie.
Moje zapewnienie nic nie dało. Adrian w jednej chwili znów się ode mnie oddalił.
- Nie mam zamiaru nikomu pokazywać tych zdjęć, naprawdę - dodałem, mając nadzieję, że to go uspokoi.
Jednakże nie podziałało. Muszę sobie pogratulować wspaniałych umiejętności towarzyskich. Właśnie popsułem relację z osobą, na której, o dziwo, mi zależało.
W akcie desperacji wysiliłem się na uśmiech i uniosłem aparat delikatnie. Na wyświetlaczu nadal było to samo zdjęcie. Pierwsze, które mu tutaj zrobiłem. Najlepsze, bo pełne ekspresji zupełnie niecodziennej i niepodobnej do Adriana. Mijały pełne napięcia sekundy. Czekałem aż coś zrobi, coś powie... Cokolwiek. Nagle się rozluźnił i uśmiechnął nieznacznie. Jakby to zdjęcie go przekonało. Coś w moim brzuchu ścisnęło się, a potem zrobiło obrót. Zegar, który stał w pokoju, zaczął wybijać północ.
A Adrian zaczął zdejmować bluzę.
Uniosłem brwi w zaskoczeniu. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem.
- Mogę ci zrobić zdjęcie? - zapytał nagle.
Zdjęcie.. Mi? Szczęka mi opadła zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Gapiłem się na niego z rozdziawionymi ustami. Hej, ja zdecydowanie nie nadawałem się do fotografowania. Nie mogłem znaleźć słów, które nie byłby aroganckie, bądź żałosne. Więc nie powiedziałem nic, tylko jak idiota pokręciłem głową.
Ułożył usta w smutną minę. Uraziłem go tym? Bez przesady.
- Po prostu nie lubię, gdy robi mi się zdjęcia. Ja się do tego nie nadaję - walnąłem prosto z mostu.
Zabrzmiało, i arogancko, i żałośnie.
- Oscar... - mruknął błagalnie Adrian, przeciągając samogłoski.
Zaskoczył mnie jego ton. To kolejna rzecz, która była zupełnie niepodobna do obrazu, który wykreowałem sobie przez lata, obserwując go w parku i nie tylko tam. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię wydawał się trochę magiczny, a może nawet... Intymny?
Moja twarz zaczęła się palić na taką myśl. Wpatrywałem się w niego, analizując, co powiedział, co pomyślałem, w ogóle co tu się zadziało. W końcu wymiękłem i oddałem mu aparat, mając nadzieję, że w podziękowaniu utrzymam kolejny jego uśmiech. Tak też się stało.
Znów usiedliśmy w stercie ubrań. Adrian wgramolił mi się na kolana. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zbliżył się do mnie na bardzo niebezpieczną odległość. Zaczął ponownie ściągać bluzę, która zdecydowanie ograniczała mu ruchy.
- Adrian, co ty... - zacząłem z nerwowym śmiechem.
To chyba było jakieś nieporozumienie. Moja wyobraźnia przesadzała. Aby rozładować napięcie, jeszcze kilka razy zaśmiałem się, gdy on szamotał się z bluzą. Koniec końców skierował na mnie obiektyw. Zdjęcia z tak bliska nigdy nie wychodzą dobrze. Przełknąłem ślinę, zakłopotany i zawstydzony.
- Uśmiech - mruknął, a potem od razu nacisnął spust migawki.
Dwie rzeczy trzasnęły jednocześnie. Migawka oraz drzwi. Gdy tylko zdążyłem to zarejestrować, odwróciłem się w stronę wejścia.
Stało tam dwóch policjantów z wyraźnie zniesmaczonymi minami.
Ich obecność, zwłaszcza z takim nastawieniem, zwiastowała niewyobrażalne kłopoty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

szablon wykonany przez Yume